Wyjazd oczyszczający – Bateria Życia
Bateria Życia – swoiste ładowanie akumulatorów
Decydując się na wyjazd, sama do końca nie wiedziałam, czego się spodziewać, ale dostałam więcej niż byłabym w stanie sobie wymarzyć. Po prostu czułam, że będzie to coś wyjątkowego i nie myliłam się. Podkreślę, że po tygodniu od powrotu emocje już opadły i może lepiej, gdyż na gorąco byłam w prawdziwej euforii, a relacja byłaby hymnem pochwalnym dla każdego jednego uczestnika tego wydarzenia.
To, co się miało zadziać to oczyszczanie z grzybów i pasożytów, metali ciężkich i toksyn oraz oczyszczanie wątroby i jelit.
Miałam świadomość, że nie byłabym w stanie we własnym zakresie przeprowadzić pełnego pakietu „czyszczenia człowieka”. Wiemy jak wygląda nasz dzień pracy – każdy ma swój i swoje obowiązki dnia codziennego. Czyhają na nas pokusy, rodzinne obiady, wyjścia ze znajomymi – mało, kto jest w stanie tak skrupulatnie nad tym zapanować – a tym, którzy potrafią chylę czoła.
Ponadto opieka doskonałego lekarza dr Rafała Barona, który czuwał nad procesami, przez jakie przechodziliśmy – była dla nas zbawienna. To szeroka wiedza, nie tylko medyczna, ale przede wszystkim serce i ogromne zaangażowanie, jakie wkładał we wszystko, co się działo przez te dni. Mam tu na myśli pełne przygotowanie koncepcyjne – to, co jedliśmy i piliśmy, wszelkie zajęcia dodatkowe – wieczory kinowe, teatr tańca, konsultacje, seminaria – jednym słowem mózg przedsięwzięcia i należą mu się wyrazy największego uznania.
Z perspektywy czasu wiem, że jałowe byłoby oczyszczanie ciała – bez oczyszczania ducha. Wierzcie lub nie, ale dawno nie osiągnęłam stanu tak stoickiego spokoju, jaki znalazłam w Bachledówce.
Gdzie się działa magia?
Hotel Bachledówka położony w małej, tatrzańskiej wiosce – można rzec – na końcu świata. Lokalizacja idealna – z dala od wszelkiej cywilizacji i dech zapierające widoki. Kiedy przybyłam na miejsce pierwszego dnia turnusu – hotel spowity był we mgle – bałam się, że zbłądziłam, ale trafiłam dobrze – najlepiej! Jak to w górach pogoda była zmienna, trochę wiosny, trochę zimy.
Sam hotel to nowy ośrodek z obsługą i pełną infrastrukturą na wysokim poziomie. Wyposażony w baseni kompleks saun – w tym niezwykle ważna w procesie usuwania toksyn – sauna na podczerwień.
Co jedliśmy?
Więc tak… Ja, jako twardy mięsożerca bałam się tego, co mnie czeka – 10 dni na warzywach. Ach, przepraszam – 9 dni, gdyż jeden dzień był postny. Podczas oczyszczania nie jedliśmy produktów odzwierzęcych.
I to, co serwowano nam na talerzach przeszło moje najśmielsze oczekiwania – posiłki komponowane z samych warzyw były nieziemsko dobre. Szef kuchni Łukasz Grabowski, który do Bachledówki zawitał wraz z nami to prawdziwy kreator smaku, dbający o najdrobniejszy szczegół. Warto podkreślić, że nie chodziłam głodna – szybko przyzwyczaiłam się do pór posiłków, a często były to przynajmniej dwie dokładki. No i te niesamowite chipsy owocowe i warzywne…
Fantasytcznym pomysłem było zorganizowanie warsztatów kulinarnych pod okiem naszego kreatywnego kucharza. Furorę zrobił smalec jaglany i wegetariański pasztet. Rewelacja! Wykonane przez nas potrawy podane były na kolacji i znikały w mgnieniu oka. Więc potencjał jest!
Ta lekcja uświadomiła nam, że każdy może stworzyć wyśmienite, zdrowe dania mając właściwe inspiracje.
Jak wyglądał dzień?
Jeżeli ktoś myśli, że był to wyjazd wypoczynkowo-rekreacyjny z klasycznym „nic nierobieniem” to jest w grubym błędzie. Trudno było wygospodarować godzinę na spacer i to nie jest żart. Pobudka z nawadnianiem przynoszonym do pokoju codziennie o godzinie 6.45. I co zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem – może wspólne ćwiczenia – tak jest! Dawka ruchu serwowana przed śniadaniem wyzwalała endorfiny od samego rana.
Kolejny zastrzyk dobrych mocy to wszelkiego rodzaju zabiegi, które miały na celu usprawnić pracę naszego ciała. Dla wszystkich kuracjuszy najbardziej kontrowersyjnym punktem programu była hydrokolonoterapia. Jak można mówić o oczyszczaniu mając brudne jelita, które przez całe nasze życie zanieczyszczamy – chociażby jedząc gluten i nabiał, czy wysoko przetworzone jedzenie? Niewydalone naturalnie złogi kałowe utrudniają wchłanianie, powodują zaparcia, czy też są przyczyną odwodnienia organizmu. Hydrokolonoterapia jest w tych sytuacjach niezbędna – just do it! Człowiek od razu leciutki jak motylek. Czarodziejka w tym temacie to Dorotka Baron.
Gabinet masażu, gdzie przeprowadzany był drenaż limfatyczny był chyba najchętniej odwiedzanym miejscem. Pozytywny duch fizjoterapeuty, jego ręce, które leczą i dawka dobrego humoru, z którą każdy z nas wychodził. Dzięki Marcin Kniczek.
Coś dla ducha
To spotkania z coachem, szukanie spokoju i miejsca we wszechświecie. Specjaliści pomagali nam osiągnąć równowagę dzięki zrozumieniu własnych reakcji, jak i przewidywaniu reakcji innych, chociażby poprzez określenie typów osobowości. Grzegorz Bochenek rewelacyjnie zaangażował nas w zadania, które uzmysłowiły nam jak sobie radzić w trudnych przypadkach.
Kulminacyjnym punktem programu było spotkanie z Fabianem Błaszkiewiczem, który nam przedstawił drogę do detoksu emocjonalnego. Było o dziękowaniu i innych „magicznych słowach” oraz spojrzeniu na stres z zupełnie innej perspektywy. Było to dla mnie pierwsze spotkanie z Fabianem i wrażenie to zapamiętam do końca życia.
Na „deser” przed samym wyjazdem odwiedził nas Jerzy Zięba. Tak TEN Jerzy Zięba. Niesamowita postać, wiedza przez duże „W” i śmiałe poglądy wykraczające poza horyzont. Znając Jerzego – można było podejrzewać, że zostanie z nami do wieczora i w bonusie otrzymaliśmy sesję oddychania przeponą tuż przed snem.
To najtrudniejsze 12 godzin, czyli oczyszczanie wątroby
Czekałam na środę z pewną dozą niepewności. Chyba pierwszy od urodzenia dzień bez jedzenia, nie wliczając momentu 40 stopniowej gorączki przy anginie w drugiej klasie szkoły podstawowej. Po raz kolejny potwierdzenie znalazła teza – wszystko jest w głowie. Wiedziałam, że nie będę jeść, więc mój organizm się nawet nie domagał. Brak pożywienia tego dnia miał za zadanie przygotować wątrobę do wyzwania, jakiemu z wieczora zostanie poddana.
Zaczęliśmy proces o 20.00 wspólnym wieczorem filmowym, każdy przytulony do swojego termofora ułożonego na wysokości wątroby. O 22.00 wypiłam swoją dawkę oliwy zmiksowanej z sokiem z grejpfruta. Gorzkie sole spożywane wcześniej – przy tym mogłabym nazwać ambrozją, choć wiem, że zdania były podzielone.
Noc – nie ma, co oszukiwać – była ciężka. Mdłości i biegunka tłuszczowa, z krótkimi przerwami na sen oraz potworny ból głowy. Niektórzy mieli symptomy porównywalne do gigant kaca. Uwierzcie – działa na wyobraźnię jak
bardzo obciążamy nasze wątroby alkoholem. I to, co się działo później nie nadaje się do opisywania, ale nasi opiekunowie zadbali o to, aby każdy z nas wiedział, że oczyszczenie się dokonało.
Rano nie byłam w stanie zwlec się z łóżka na masaż, co chyba mówi samo za siebie. Moja współlokatorka dopiero kolejnego dnia doszła do siebie, a byli tacy, którzy znieśli oczyszczanie wątroby bardzo łagodnie, bez większych perturbacji.
Jak się teraz czuję?
Szczęśliwsza z większym apetytem na życie. Czuję, że nastąpił reset organizmu. Zeszło kilka cm w obwodach, ale nie traktowałam Baterii Życia, jako wyjazdu odchudzającego – więc jest to efekt uboczny odzyskiwania zdrowia. Mam zdecydowanie więcej energii i cieszę się małymi rzeczami. Staram się często dziękować i nie prosić. Zdobyłam wiele praktycznych informacji na temat własnego zdrowia, choć myślałam, że już całkiem sporo wiem – jednak ciągle za mało. Czerpałam ile się da i przywiozłam do domu wspaniałe doświadczenie, nowe, bardzo wartościowe znajomości, za które jestem wdzięczna i wierzę, że je utrzymamy.
Po tygodniu od powrotu wróciłam do mięsa, po 23 dniach nie spożywania produktów odzwierzęcych. Jednak nie przerażają mnie wegetariańskie dni, które planuję sobie serwować, czy okresowe posty.
Czy wrócę? Napewno! I polecam każdemu z czystym sercem i sumieniem. A teraz nawet wątrobą :)